Z rana budzi Cię uczucie mokrej
twarzy i średnio przyjemny zapach zdechłej ryby unoszący się wokół.
Otwierasz oczy i już wiesz, że to twój pies postanowił obudzić cię
najlepiej jak potrafi. Ścierasz jego ślinę z twarzy podniesioną z
podłogi poduszką i orientujesz się, że to no był najlepszy pomysł, gdyż
przed chwilą leżał na niej kot, co wnioskujesz ze znajdującej się teraz
na twojej twarzy kociej sierści przyklejonej do psiej śliny, otulającej
nadal twoją zaspaną twarz.
Idziesz do łazienki i obiecujesz sobie, że dziś na
pewno kupisz te nowe żarówki, których włączenie nie powoduje
natychmiastowego oślepienia. Patrzysz w lustro i stwierdzasz, że żarówki
najlepiej jednak będzie wykręcić. Chociaż ewentualnie można też zasłonić lustro
rzucając na nie sweter, który nie zmieścił się wczoraj do kosza na
pranie.
Kawa! To zdecydowanie najlepszy pomysł od momentu przebudzenia.
Pijesz kawę, w międzyczasie przeżuwając bułę z majonezem i pasztetem,
ukochanych zakazanych z ostatniego cheat day. Na jutro kupisz sobie
twarożek O%. Oj tego majonezu jeszcze tyle zostało, zjadasz jeszcze
jedną bułę, żeby później dziad nie kusił. Dobrze, że dziś czwartek,
jeszcze tylko chwila i weekend. Nie wstaniesz przed południem -
obiecujesz sobie.
Malujesz zapuchnięte oczy tuszem, który ma zrobić z
ciebie gwiazdę, zakładasz czarną sukienkę ze stójką ale stwierdzasz, że
wyglądasz sztywniacko, więc przebierasz się siedem razy i wychodzisz z
domu w sztywniackiej sukience ze stójką. Nie znosisz tej szafy. Nigdy nie możesz w
niej nic znaleźć. Wiesz, że się spóźnisz. Nie wiesz tylko ile. Bo
twój pies nie rozumie, że spieszysz się do pracy, on teraz bawić się
chce. Zapomniałaś torebek na psie kupy, więc kiedy zaczyna się
obiecująco zginać na trawniku usilnie przyglądasz się czubkom swoich
butów. Niby nie widzisz ale wiesz, że emeryt z naprzeciwka patrzy na
ciebie z pogardą. Odstawiasz psa, łapiesz torebkę i ruszasz sprintem na
przystanek.
Na przystanku masa ludzi. Wszyscy tak samo wnerwieni jak ty.
Podobno dwa tramwaje nie przyjechały. Wpychasz się siłą do tramwaju, ci których bezczelnie
wyprzedziłaś wciskają cię bardziej i jedziesz ściśnięta jak sardynka
przez kolejne 15 minut. Nie znosisz tramwajów. Masz już wysiadać i
nagle deszcz... No niby ma prawo. Jesień jest. Ale czemu do jasnej cholery dziś? Gdy właśnie
zmieniłaś torebkę i zapomniałaś przepakować parasolkę? Nie znosisz
deszczu. W ogóle nie znosisz jesieni. I porannego wstawania też. Idziesz
zmoknięta i zła.
Na domiar złego pod biurem spotykasz koleżankę, którą
mąż podwiózł do pracy nowym, służbowym samochodem. I patrzysz jak potrząsa suchymi, wystylizowanymi włosami, wystawia na chodnik nogę w szpilkach które wyglądają genialnie ale do chodzenia nadają się już mniej. A ty? zmokła kura w rozklekotanych balerinach. I jeszcze te oczy zapuchnięte.
- Cześć.
- Hej.
- Jejku, jak ja cię dawno nie widziałam. Ile ty schudłaś!- mówi ona.
........W
zasadzie ten deszcz to całkiem przyjemny, taki klimat robi...nostalgiczny, przecież lubisz taki, poza tym aż
się chce w pracy posiedzieć zamiast o głupotach myśleć. No i dobrze, że
założyłaś tę sukienkę, wcale nie wyglądasz sztywniacko, tylko elegancko.
A te rzęsy, długie masz takie, od opuchlizny odciągają uwagę.
Pojedziesz po nowe żarówki zaraz po pracy, centrum handlowe niby nie po
drodze ale kilka przystanków można podjechać. Tramwaje w korkach nie
stoją. Lubisz je za to. No i zawsze można kogoś poznać. A nie jak ci w
samochodach. Nie wiedzą co tracą, snoby jedne. Może jakieś nowe ciuchy
kupisz. W końcu schudłaś, należy ci się. Poza tym przecież sezon nowy.
Dobrze, że te upały już się skończyły. Kochasz jesień.
Komentarze
Prześlij komentarz