PRZYŚPIESZENIE

Świat przyśpieszył. Wszystko jest coraz szybsze i coraz lepsze. Samochody szybciej dojeżdżają na miejsce sunąc gładko po drogach lepszych i szerszych, sprinterzy szybciej dobiegają do mety, pracę coraz częściej się zmienia, bo poprzednia samorozwój uniemożliwia, dzieci szybciej dorastają, a małżeństwa szybciej się kończą. Wszystko ulega przyśpieszeniu, skróceniu i spłyceniu. Teraz nawet OK się nie pisze w smsach - bo za długo przecież. K samo wystarczy i wiadomo OCB.

Życie też jest coraz szybsze i coraz krótsze. Co z tego, że statystyczny mieszkaniec Warszawy, czy innego Radomska żyje dłużej niż jego dziadek. Jego dziadek celebrował swoje życie, razem z innymi dziadkami, o których nie pomyślałby wtedy, że dziadkami zostaną. Rano wstawał, jadł pożywne śniadanie typu chleb z wodą i cukrem, wychodził postrzelać z procy, biegał za koleżankami ciągnąc je za długie warkocze, łapał piersią swą pełną, choć na siłowni nie domięśnioną powietrze wolne od CO2, NxOy i innych składników odżywczych które znam jedynie jak mi Google przypomni. I żył! Całe życie potrafił przeżyć. No wiadomo. Jak się dorosło, też trzeba było się zajmować takimi pierdołami jak praca. Ale praca była dla dziadka. Nie dziadek dla pracy. Jak wybiła 15.30 - tak, tak, kiedyś życie wstawało wcześniej i zmiana czasu na zimowy miała sens - dziadek kartę odbijał i wracał do żony, jedynej zazwyczaj przez żywot cały, szanowanej w dodatku i wielbionej nieustannie. Ewentualnie jeśli żony jeszcze nie nabył ustawiał się z kolegami na pokera, czy inne oczko i czas spędzał leniwie, podziwiając zachód słońca, żadnym apartamentowcem nie przesłonięty. Nie skakał na bungee, nie latał na paralotni, w bilarda nawet nie grał bo go stać na to nie było. Możliwe również, że o żadnym z powyższych nie słyszał. Dziadek zazwyczaj miał dzieci. Nie jedno, żeby kasy więcej dla niego zostało. Kilkoro najczęściej. I słuchał co te dzieci do niego mówią. A one słuchały jego. Nie dlatego, że ich postraszył odcięciem od netu. Dlatego, że był ich ojcem. Po prostu. Dziadek nie miał stresu? Pewnie, że miał. Niejeden nawet. W międzyczasie wojna nawet była, a to stres niejaki powodować może, choć niektórzy twierdzić mogą, że deadline projektu od którego sprzedaż o 3 grosze wzrośnie lub nie, powodować większy może. Ale do głowy mu przecież nie przyszło, żeby do psychoanalityka lecieć, bo sobie z emocjami nie radzi. Napił się wódki z kumplami i stres mijał. Babcie wódki nie piły? Wcale się nie dziwię. Wódka to nic dobrego. Nie to co wino przecież. Babcie jak miały stresa piekły ciasto na niedzielę, ewentualnie robiły świąteczne porządki w środku lata. Patriarchalne podejście? Możliwe ale nawet mnie sprzątanie uspokaja, choć nie znoszę tego za cholerę. Pieczenie nawet bardziej ale jak się upiecze to wypadałoby zjeść a od tego tyłek rośnie, a dookoła wszyscy na diecie. I żadna z tych idiotycznych diet ciasta jako głównego składnika swego nie promuje. No chyba że z fasoli. Byłam, robiłam, więcej nie powtórzę. Dziadek żył dla siebie i swoich bliskich naj. Przechodził na emeryturę 1200 PLN i był zadowolony i na wszystko go było stać. Bo po bułki jeździł 20-letnim rowerem, który dodatkowych kosztów stałych nie powoduje, na bungee nadal nie skoczył, miast tego za rozrywkę robiły mu krzyżówki za 3,60 i ludzie dookoła.

A dziś? Dziś się rodzisz, poryczysz, coś tam pomamroczesz, nauczysz się mówić - im szybciej, tym lepiej, byleś opóźnienia dzieciaku w stosunku do znajomków z piaskownicy nie nabył, bo matka się nerwicy nabawi, a na psychotropach karmić nie wolno. Jutro Pierwsza Komunia na którą dostajesz smartfona za trzy koła, zatapiasz więc zapryszczonego nosa w smartfonie i nie wystawiasz go do pierwszego roku na pragmatycznie wybranej Polibudzie, nie licząc zajęć dodatkowych typu basen, tenis, chiński, czy kółko teatralne - bo kreatywność rozbudza. Studia mijają jak film krótkometrażowy - wiadomo, wszystko co dobre trwa tyle, co nic. Pierwsza praca - impreza - praca -impreza - impreza - impreza, bo już Cię stać na whisky w Syrenim, więc powtarzać częściej trzeba - lepsza praca - 3-letnie Volvo - praca - jakieś tam życie prywatne w necie w ciemno znalezione - praca - impreza (choć już inna nieco) - praca - Merc jakiś, bo Volvo starym przecież jeździć nie będziesz - praca - wino - praca - Wigilia z rodziną - praca - rozwód - impreza - impreza - praca i zabawa, bo wydaje Ci się, że zaraz emerytura na którą nadal Cię nie stać, więc - praca...i koniec, obserwujesz migające jarzeniówki na szpitalnym korytarzu gdy wiozą Cię z prędkością ponad przepisową na koronografię, by przepchać zatkaną pędem życiowym tętnicę i uświadamiasz sobie, że mimo stu skoków na spadochronie i udziale w maratonie warszawskim nie przeżyłeś swojego życia, a czasu cofnąć się już nie da. A co gdyby jednak się dało? Może nie trzeba by było pędzić przez życie jak Bolt? Może woda ze strumienia na wsi dechami zabitej smakowałaby lepiej niż przepłacony Perrier pity z dumą w ogródku na Żurawiej? A może?....Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

Komentarze