STŁAMSZONA PASJA - PORADNIK MOTYWACYJNY

Robię sobie taki kurs teraz. O ukrytych pasjach, albo zapomnianych, czy też stłamszonych. To szósty dzień już a ja się przez pięć i pół zastanawiałam jak można sobie pasję stłamsić. No bo pasja przecież to coś, co Cię wyróżnia, jesteś w tym zajebisty i lśnisz od razu i wiedzą i zachwytem emanujesz jak ktoś coś o tej pasji mimochodem i niechcący nawet wspomni. No a może nie jednak? Może jest coś, co uwielbiałeś robić jak byłeś dzieckiem i miałeś z tego frajdę jak stąd do Las Vegas? I nie zastanawiałeś się, czy jesteś w tym zajebisty. Bo co Cię to obchodzi. Po prostu to robiłeś, bo lubiłeś, a resztę miałeś w dupie. No i nagle pojawił się ktoś, to postanowił to pięknie spieprzyć. Na swój własny, kreatywny - lub nie - sposób. Bo Ci powiedział, że to w zasadzie słabe jest. I się nie wyróżnia, więc sobie dać spokój lepiej. Albo śmieszne i pośmiewisko zrobisz z siebie i rodziny całej do czwartego pokolenia wstecz. Albo przyszłości to to nie ma żadnej, więc don't even bother i skup się na czymś sensownym, odrobinę chociaż. A Ty jeśli nie urodziłeś się Dodą, to nawet jeśli dziewięć osób Ci powie, że jest zajebiście, to jak usłyszysz, że jednak nie od dziesiątej, to uwierzysz tej dziesiątej. Nawet jeśli to chodząca porażka życiowa. Jeszcze gorzej, jeśli ktoś to bliski Ci jest, bądź autorytetem sam siebie, bądź z urzędu zamianuje. Nauczyciele tacy na ten przykład. Kiedyś myślałam, że Chylińska taka nieuprzejma, no jak można faczka beflerkom pokazywać (jawnie!). A teraz sobie myślę, że części owych taki faczek, a nawet większy zdecydowanie i słusznie się należy, przynajmniej trzy razy dziennie. Nie wszystkim przecież, niektórych można na rękach nosić ale takich to chyba niestety mniej.
Mi taka jedna przedstawicielka tejże grupy nadludzi szczególnie za skórę zaszła i od lat nastu ochotę takiego faka mam posłać gołębiem pocztowym. Ja sobie lubię tak bazgrać czasem, wymyślać historie, albo opisywać niewymyślone. No lubię i już. Stąd ten blogunio zapewne. Od dziecka w zasadzie lubiłam, tylko się nad tym nie zastanawiałam, czy jestem dobra, czy nie, czy powinnam, czy wypada, czy nie wstyd i miernota, bo dzieci to znacznie mądrzejsze stworzenia, niż ich dorosłe odpowiedniki i w dupie mają, co myślą inni. No i pięknie. Może by mi ta radość niczym nie zmącona nie przeszła nigdy. Ale! Ano nudno by było, gdyby jakiegoś ale nie było. Na drodze mej nieszczęśliwie stanęła kobieta, dumnie zwana nauczycielem (profesorem nawet, bo to już w liceum było - a przecie to zwykłe magistrunie, zupełnie nie rozumiem tego dodawania sobie ważności) polskiego - czyli niby autorytet - która nagle, z zaskoczenia i z wielkim uporem zaczęła utrzymywać, że ja pisać za cholerę nie potrafię. Z zaskoczenia, bo w latach wcześniejszych za pisanie byłam raczej chwalona, czasem na forum publicznym - teraz pewnie by można nie było, bo RODO. I z uporem, bo przez bite cztery lata. Jednego semestru pobiłam chyba rekord szkoły otrzymując z jednego przedmiotu trzynaście "jedynek" (z czego jedna z plusem, nie mogę tego pominąć, bo to wyraz niezwykłego uznania "pani profesor") Doczekałam się również egzaminu komisyjnego z owego polskiego, no żeby z fizyki, czy coś, to ja rozumiem...ale kurwa z polskiego??? No i tak mi biacz w głowie namąciła, że do tej pory jak coś w eter puszczę - jeśli się już zdecyduję coś puścić, bo przecież miernotne to wszystko, co najwyżej na 1+ zasługuje - to przez następny tydzień chodzę z mozzarellą w gardle, dławiąc się poczuciem wstydu i obaw o opinie, jakie to to może wywołać albo - co gorsze dużo, strasznie bardziej - nie wywołać żadnej. Czyli jednak pasję stłamsić można i ja i miliony innych ludzi jesteśmy tego wybitnym przykładem. I nie trzeba być geniuszem. Trzeba tylko lubić to, co się robi, lub zacząć robić to, co się lubi, a przestać robić to, co lubi się mniej. I zachwycać się zwyczajnością, jeśli chcemy być zwyczajni ale się nią nie zadawalać, jeśli chcemy więcej.

To na koniec historia którą dzisiaj usłyszałam: W drugiej połowie XIX wieku w mieście Milan w stanie Ohio żył sobie chłopiec, syn imigrantów z Kanady. Chłopiec nie za dobrze radził sobie w szkole, nie nadążał za kolegami, miał problemy z przyswojeniem wiedzy tam serwowanej. Pewnego dnia został z owej szkoły wyrzucony z diagnozą opóźnienia w  rozwoju. Uczęszczał jeszcze sporadycznie do innych szkół ale z powodu swojego "opóźnienia" nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca i przez większość swego młodego życia poddawany był nauczaniu domowemu. Ten nierozgarnięty chłopiec to Thomas Edison. Pewnie tez pokazałby "faka" swoim nauczycielom.

Komentarze

  1. Słusznie piszesz! Dobrze piszesz! Taki elegancki "fak" dla pani od polskiego. /KrzysiekWu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz